Kiedy mamy wystarczającą wiedzę do podjęcia decyzji?

W komen­ta­rzu do mojego nie­daw­nego arty­kułu Łukasz Korulczyk zadał bar­dzo cie­kawe pyta­nie – kiedy wiemy wystar­cza­jąco dużo aby pod­jąć decy­zję? Pyta­nie pozor­nie bar­dzo pro­ste, ale po chwili zasta­no­wie­nia ude­rzyła mnie jedna rzecz. Otóż tak na dobrą sprawę odpo­wiedź na to pyta­nie w naj­mniej­szym stop­niu zależy od samego zagad­nie­nia. W tym arty­kule posta­ram się więc usys­te­ma­ty­zo­wać kilka prze­my­śleń, które mi się nasu­wają w związku z tym.

Ryzyko.

Wydaje się, że wszyst­kie czyn­niki które znaj­dziesz poni­żej na koniec dnia spro­wa­dzają się do bilansu ryzyka. Część z nich pozwala obni­żyć ryzyko jakie musie­li­by­śmy pod­jąć, a druga część pozwala przy­jąć więk­sze ryzyko. Oczy­wi­ście czym ryzyko niż­sze, tym bez­piecz­niej – ale czy lepiej? Sądzę, że nie koniecz­nie. Musimy pamię­tać że w sil­nie dyna­micz­nym śro­do­wi­sku czas rów­nież może grać na naszą nie­ko­rzyść, cho­ciażby przez to że każdy dodat­kowy dzień spę­dzony na bada­niach przed pod­ję­ciem decy­zji opóź­nia start prac, a w kon­se­kwen­cji także ich zakoń­cze­nie. Dodat­kowo pozy­ski­wa­nie wie­dzy to także koszt – czasu, zaso­bów, odsu­nię­tych w cza­sie efek­tów, dla­tego też warto nie popa­dać w skraj­ność i inwe­sto­wać w bada­nia wię­cej niż np. może wynieść poten­cjalna korzyść ze zro­bie­nia cze­goś.

Ogra­ni­cze­nie ryzyka.

Pierw­szym i chyba najbar­dziej natu­ral­nym odru­chem w sytu­acji podej­mo­wa­nia decy­zji jest ogra­ni­cze­nie ryzyka. Myślę, że wiąże się to tro­chę z tym, że to jest najbar­dziej w naszej mocy. Alter­na­tywą dla ogra­ni­cze­nia ryzyka jest podnie­sie­nie tole­ran­cji na nie, ale to z kolei rzadko zależy od nas samych i nie zawsze jest czymś co możemy dyna­micz­nie kształ­to­wać. Skoro więc ogra­ni­czamy, to w jaki spo­sób?

Po pierw­sze oczy­wi­ście – wszel­kie metody badaw­cze dostępne przed wyko­na­niem jakie­go­kol­wiek ruchu. Bez­po­śred­nie wywiady z klien­tami, „głos klienta” prze­ka­zy­wany przez zespół pra­cu­jący z klien­tami, bench­marki ryn­kowe, ana­li­tyka, wie­dza histo­ryczna obecna w orga­ni­za­cji, czy wresz­cie wła­sne doświad­cze­nie lub doradz­two men­to­rów. Wszel­kie tego typu pro­gnozy są na pewno istotną prze­słanką, że „gdzieś tam” jest przy­naj­mniej mini­malny poten­cjał lub potrzeba na wdro­że­nie danego roz­wią­za­nia. W ten spo­sób upew­niamy się co do ist­nie­nia samej potrzeby.

Dal­szym kro­kiem jaki możemy pod­jąć są wszel­kie eks­pe­ry­menty spraw­dza­jące sku­tecz­ność kon­kret­nego roz­wią­za­nia. Nie­wiel­kim nakła­dem pracy można przy­go­to­wać makietę dzia­ła­ją­cego roz­wią­za­nia i zde­rzyć takie sta­tyczne, lecz kli­kalne makiety z grupą klien­tów lub wewnętrz­nie w orga­ni­za­cji i dowie­dzieć się czy idziemy w dobrą stronę. Narzę­dzie takie jak InVi­sion czy Usa­bi­li­ty­Hub pozwa­lają przy­go­to­wać takie inte­rak­tywne pro­to­typy i zebrać infor­ma­cję zwrotną (oczy­wi­ście jest ich dużo wię­cej, trzeba tylko poszu­kać 😀). W ten spo­sób pozy­sku­jemy wie­dzę, czy nasz pomysł na zaadre­so­wa­nie potrzeby tra­fia do użyt­kow­ni­ków.

Mając już poprzed­nie dwa dowody możemy z pew­nym prze­ko­na­niem przejść do wdra­ża­nia pierw­szego etapu roz­wią­za­nia i gdy już będzie gotowe do wdro­że­nia zacząć testy w coraz szer­szym gro­nie użyt­kow­ni­ków. Zapewne jed­nym z bar­dziej popu­lar­nych spo­so­bów tutaj będą testy A/B, które pozwolą spraw­dzić szer­szy wpływ na biznes, choć rów­nież stop­niowe uru­cho­mie­nie funk­cji coraz więk­szej gru­pie użyt­kow­ni­ków może dać nam wie­dzę. W tym eta­pie wiele zależy od tego, jak posta­wimy sobie pyta­nie. Czy celu­jemy w opty­ma­li­za­cję jakie­goś aspektu bizne­so­wego, czy też np. sta­bil­nie wdro­żyć nową wer­sję sta­rego roz­wią­za­nia i bar­dziej zależy nam na sta­bil­no­ści i wykry­ciu błę­dów na wcze­snym eta­pie.

Chciał­bym zwró­cić uwagę na dwa „ukryte” prze­sła­nia w tej czę­ści. Pierw­sze jest takie, że cie­kawym spo­so­bem na obni­że­nie ryzyka decy­zji jest podzie­le­nie jej na mniej­sze etapy, po któ­rym zawsze możemy zde­cy­do­wać czy kon­ty­nu­ujemy lub wyco­fu­jemy się. Dzięki temu podzia­łowi tak naprawdę za każ­dym razem sta­wiamy przed sobą dużo „mniej­sze” pyta­nie, na które możemy też siłą rze­czy dużo pro­ściej odpo­wie­dzieć i rów­no­cze­śnie zbie­ramy wie­dzę empi­ryczną z poprzed­nich eta­pów. Na przy­kład zamiast „czy ta funk­cja przy­nie­sie fil­mie milion zło­tych?” zapy­tajmy po kolei „Czy nasi klienci mają taki pro­blem?”, następ­nie „Czy nasza pro­po­zy­cja roz­wią­za­nia tra­fia do cho­ciażby kilku klien­tów?” i osta­tecz­nie „Czy wszy­scy klienci znaj­dują ta war­tość?”.

Dru­gie prze­sła­nie jest takie, że do każ­dego „etapu” powin­ni­śmy dobrać odpo­wied­nie narzę­dzia badaw­cze i ana­li­tyczne oraz świa­do­mie pod­cho­dzić do uzy­ski­wa­nych infor­ma­cji. Przy­kła­dowo sam fakt, że kilku klien­tom z grupy foku­so­wej spodoba się nasze roz­wią­za­nie danego pro­blemu, jesz­cze nie świad­czy o tym że wszy­scy nasi klienci osza­leją na tym punk­cie. Cho­ć na pewno jest to dobry znak pod­po­wia­da­jący aby kon­ty­nu­ować prace w tym kie­runku.

Pod­nie­sie­nie tole­ran­cji ryzyka.

W meto­dyce pro­wa­dze­nia pro­jektów PRINCE funk­cjo­nuje poję­cie „tole­ran­cji”. Spro­wa­dza się ono w najwięk­szym skró­cie do tego, jakie odstęp­stwo od zakła­da­nych para­me­trów mana­ger pro­jektu może zaak­cep­to­wać sam, a kiedy konieczne już jest dla niego uzy­ska­nie zgody od prze­ło­żo­nych. Może to być budżet, kry­te­ria jako­ściowe, ter­miny. W odnie­sie­niu do wła­snego przy­kładu wła­śnie w ten spo­sób rozu­miem kon­cep­cję decy­zyj­no­ści.

W sytu­acji kiedy mamy do pod­ję­cia decy­zję, bar­dzo ważne jest dobre zro­zu­mie­nie tego na co możemy sobie pozwo­lić, a co już leży poza naszym zasię­giem. W pew­nym sen­sie jest to nasz „budżet”, któ­rym możemy dys­po­no­wać i oczy­wi­ście wyka­zy­wać się jak naj­lep­szą stopą zwrotu z podej­mo­wa­nych decy­zji.

W jaki spo­sób więc możemy kształ­to­wać tole­ran­cję ryzyka? Dostrze­gam dwa główne czyn­niki. Pierw­szy to rola w orga­ni­za­cji. W czę­ści orga­ni­za­cji zależ­ność jest pro­sta – czym „wyż­sze sta­no­wi­sko” tym więk­sze ryzyko możemy pod­jąć. Z kolei w innych orga­ni­za­cjach tole­ran­cja nie rośnie już wraz z „senio­rity” czy „direc­to­rity” (😉) ale wraz z podej­mo­waną odpo­wie­dzial­no­ścią, „owner­shi­pem”. Wydaje się sen­sowne to, że czym bar­dziej się anga­żu­jemy w dany temat i chcemy się nim zająć, zaopie­ko­wać to tym wię­cej swo­jej decy­zyj­no­ści prze­no­szą na nas nasi lide­rzy.

Warto też wspo­mnieć, że poza „syn­te­tycz­nym” okre­śle­niem gdzie w orga­ni­za­cji się obec­nie znaj­du­jemy, istotną rolę odgry­wają też rela­cje i samo śro­do­wi­sko. Rela­cje możemy budo­wać reali­zu­jąc z powo­dze­niem coraz to bar­dziej zło­żone zada­nia, wycho­dząc z ini­cja­tywą i poka­zu­jąc zaan­ga­żo­wa­nie. Jestem nie­mal 100% pewien że inte­re­sa­riu­sze będą dużo bar­dziej chętni dać więk­szy kre­dyt zaufa­nia komuś, kto ma na swoim kon­cie 10/10 sku­tecz­nych reali­za­cji, ani­żeli komuś kto świeżo poja­wił się w orga­ni­za­cji i jeszcze nie ma wspólnej historii.

Czyn­nik śro­do­wi­skowy nato­miast rozu­miem w taki spo­sób, że moż­liwe jest że w sam spo­sób dzia­ła­nia orga­ni­za­cji są już wbu­do­wane ele­menty, które nie pozwolą nam popeł­nić kosz­tow­nej pomyłki. Pierw­szym z brzegu przy­kła­dem może być dział pra­cu­jący z gru­pami foku­so­wymi, który „z auto­matu” dla każ­dego pomy­słu prze­cho­dzą­cego przez fazy reali­za­cji zapew­nia infor­ma­cję zwrotną od repre­zen­tan­tów grupy doce­lo­wej. W takim śro­do­wi­sku możemy dużo śmie­lej postę­po­wać, bo mamy „wbu­do­wany w pro­ces” bez­piecz­nik. Jest zapewne cał­kiem sporo innych moż­li­wych mecha­ni­zmów, które mogą dawać nam więk­szą tole­ran­cję na ryzyko przy podej­mo­wa­nych decy­zjach.

Poza zarzą­dza­niem ryzy­kiem chciał­bym jesz­cze dodać jedną ważną rzecz – mia­no­wi­cie ele­men­tem każ­dej decy­zji poza ryzy­kiem jest oczy­wi­ście też korzyść czy war­tość jaką orga­ni­za­cja może zyskać po zre­ali­zo­wa­niu danego pro­jektu. W tym arty­kule jed­nak celowo opu­ści­łem ten czyn­nik, bo zakła­dam że ocena poten­cjal­nej war­to­ści nastę­puje zanim w ogóle zaczniemy się dalej zasta­na­wiać czy powin­ni­śmy reali­zo­wać dany pomysł. Jeżeli dany pro­jekt nie ma poten­cjału i nie wie­rzymy w niego, to po pro­stu odkła­damy go do szu­flady.

Na koniec wypa­da­łoby więc wprost odnieść się do pyta­nia posta­wio­nego w tytule.

Wystarczająco wiemy wtedy, kiedy ryzyko jest akceptowalne.

Oczy­wi­ście tra­dy­cyj­nie już – jeśli przy­cho­dzi Ci do głowy inny, cie­kawy spo­sób podej­ścia do oceny kiedy wiemy wystar­cza­jąco to zapraszam do podzielenia się w komentarzu 🙂

Piona!

p. s. Nieco wię­cej na temat zaufa­nia i jego zna­cze­nia znaj­dziesz też w tym arty­kule .

Nato­miast jeśli inte­re­suje Cię temat śro­do­wi­ska „safe-to-fail” i jego szer­szego zna­cze­nia w orga­ni­za­cji to zapra­szam do tego arty­kułu .

Link do oryginalnego posta na LinkedIn